Kiedyś „Tajlandia” brzmiało dla mnie jak imię rajskiego ptaka z soczyście zielonej dżungli – zjawiskowego, barwnego, osiągalnego jedynie dla tych najbardziej wytrwałych lub najbogatszych. Dziś Tajlandia to mój drugi dom, a dla wielu Polaków spełnienie marzenia o tropikalnych wakacjach w środku siarczystej, europejskiej zimy. Jako turystów jest nas tam z roku na rok co raz więcej, jako rezydentów – wciąż niewiele.

                Przeglądając na półkach w kiosku prasę podróżniczą, śledząc blogi podróżnicze, czy profile na Instagramie odnoszę wrażenie, że już chyba każdy był w Tajlandii, lub przynajmniej przeczytał o nie artykuł, lub też obejrzał jakiś „ciekawy” program w telewizji. Wystarczy, że jakiś Kowalski posiedzi miesiąc na gorących wysepkach lub przejedzie się tuk-tukiem po Bangkoku, a od razu staje się specjalistą od Azji Południowo-Wschodniej. Owszem, dociekliwych nie brakuje, ale jest ich bardzo niewielu w zestawieniu z vlogerami typu „No, jesteśmy właśnie w świątyni. Ma ona 16 czy tam 60 lat. No tak czy inaczej ładnie i warto tu przyjechać” – ręce opadają. A opadają tym niżej, im więcej subskrypcji i polubień widzę pod takimi nagraniami. Czy jesteśmy tak mało wymagający, czy tak leniwi, że zaspokajają nas tego typu treści?

WCIĄŻ NA NOWO

                Jako pilot wycieczek do Tajlandii przyjeżdżam od 2017 roku i za każdym razem dowiaduję się i uczę czegoś nowego. Jest to kraj tak niezwykły i niezmierzony, że potrzeba lat, a nie tygodni aby zgłębić wszystkie niezwykłości jego krajobrazów i smaków. Są miejsca do których wracam i które odkrywam co raz na nowo, są też takie, które dopiero poznaję, a jeszcze więcej tych, w których jeszcze nigdy nie byłam. Z tego właśnie powodu wybrałam Tajlandię na swój drugi dom. Dom z wieloma pokojami za zamkniętymi drzwiami, które czekają na zgłębienie i buszowanie po ich barwnych zakamarkach. Dom z ogrodem niczym z baśni, pełnym niezwykłych doznań i aromatów. Dom pełen przyjaznych, uśmiechniętych i pomocnych ludzi, otwartych i tolerancyjnych dla przybyszów ze wszystkich krańców świata.

                Ten artykuł jest pierwszym – bo zbierałam się już wiele miesięcy, aby napisać coś o Tajlandii, ale tak by nie było to banalne i naiwne – ale na pewno nie będzie ostatni, bo moja przygoda z Tajlandią dopiero się zaczęła. Chociaż z każdej wizyty przywożę jedną lub dwie książki, czytam i czytam i czuję jakbym uczyła się chodzić, a droga do specjalizacji jeszcze daleka…

                Góry z plantacjami kawy i herbaty, dżungla z Parkami Narodowymi, pałace i świątynie o niezwykłych magicznych kształtach, a także rajskie wysepki rozsypane po lazurowym morzu to tylko kilka punktów przyciągających tu turystów. Jedzenie chyba nigdzie na świecie nie jest tak świeże i aromatyczne, a tajski masaż to prawdziwa wizytówka tego kraju. Kto nie spróbował, ten nic nie wie. Owoce we wszystkich kolorach tęczy o przedziwnych nazwach i niespotykanych smakach to zupełnie osobny temat. Do tego ciepły klimat i świetna infrastruktura ułatwiająca życie milionom mieszkańców i odwiedzających Tajlandię rok w rok turystów. Oczywiście najliczniej występują tu Chińczycy, ale to nie powinno nas dziwić już nigdzie na świecie, chociaż wg oficjalnych danych podobno podróżuje ich zaledwie 1%!

Love forever

                Pisząc o Tajlandii można by użyć trywialnego i nadużywanego już stwierdzenia „można ją kochać lub nienawidzić”, ale prawda jest taka, że jeśli ktoś jej nie kocha, to tylko dlatego, że dobrze jej nie poznał. Oczywiście wielu kojarzy się ona z wiecznie zakorkowanymi ulicami Bangkoku, zatłoczonymi atrakcjami turystycznymi, czerwonymi latarniami Walking Street w Pattayi, czy dziwacznymi zapachami unoszącymi się nad ulicznymi garkuchniami. Tajowie jednak bardzo walczą o zmianę tego wizerunku, robią to jednak z charakterystycznym dla siebie spokojem i bez pośpiechu. Tak czy inaczej nasi rodacy tydzień w tydzień przylatują do „Amazing Thailand” [nowe hasło promocyjne Tajlandii] w poszukiwaniu uciech dla ciała i ducha – eksplorując największe atrakcje na długiej liście tajskich zabytków, doskonaląc umiejętności na kursach jogi i medytacji, czy chociażby zgłębiając tajniki życia nocnego na Khao San Road popijając Sangsom z Colą [tajski rum].

                Jeśli zainteresowała was Tajlandia lub ten artykuł, śledźcie nas na stronie i Facebooku Atelier Podróży. Wkrótce dowiecie się więcej. A tymczasem zapraszam do czytania artykułu o azjatyckich owocach.

Aleksandra Zalewska